sobota, 12 maja 2018

Recenzja książki pt. "Papiernik"

W Kulturze Liberalnej nr 487 ukazała się moja najnowsza recenzja:


































„Jestem Papiernikiem. Pracuję w pustej wieży. Opiekuję się papierem i jego historiami”.
Tak rozpoczyna się obrazkowa opowieść samotnego bohatera, który z kawałka papieru pieczołowicie składa figurkę przypominającą ptaka i mówi: „Przygotowuję go do lotu. Wypuszczam rankiem”.

Kiedy wstaje dzień, Papiernik wspina się po tysiącu stromych schodów na wysoką wieżę, aby wypuścić z rąk swoje papierowe dzieło razem z innymi podobnymi mu papierowymi ptakami. Następnego dnia, gdy wracają, wyłapuje je i „słucha opowieści, które mu przynoszą, i szuka takich, których jeszcze nikt nie opowiedział”. Czynność tę powtarza każdego dnia. „Praca jak praca.”
Na kilku pierwszych stronach książki pt. „Papiernik, czyli skąd się biorą opowieści” autor zarówno tekstu, jak i ilustracji, krakowski malarz Roch Urbaniak, snuje melancholijną komiksową opowieść. Jej nietypowy, intrygujący bohater o smutnej, ale pociągającej fizjonomii, wykonuje zajęcie z pozoru dość nudne i żmudne, ale tak naprawdę niezwykle ciekawe i trochę romantyczne. Otóż jest on strażnikiem opowieści, które codziennie zbiera, sortuje i pielęgnuje. „Nad ranem trzeba zebrać wczorajszy urobek. Papier, kiedy wraca z opowieściami, jest ospały. Inaczej nigdy bym go nie wyłapał”. Tytułowy Papiernik lubi swoją misyjną pracę, w której trzeba być „jak rybak, który nigdy nie wie, co wyłowi, gdy zarzuci sieci. Lewiatana czy garść piasku? Zazwyczaj jest tylko piach. Czasami przemieszany z echem pierwszej opowieści. Ale czasami trafi się furtka do całkiem innego, nowego świata…”.

I rzeczywiście w książce znajdujemy czternaście niezwykłych i niebanalnych historii z metafizycznym tłem i filozoficznym morałem. Wystarczy przeczytać tytuły niektórych z nich, by zorientować się, że mamy do czynienia z ciekawą malarską wyobraźnią autora tekstów: „Studium w turkusie”, „Pasterze chmur”, „Sny o morzu i powietrzu”, „Twierdza jaskółek”, „Złodzieje gwiazd”.
Mnie osobiście zachwycają malarskie przedstawienia tych niesamowitych opisywanych światów. Ilustracje w tej książce to fantastyczne obrazy pełne melancholii, wysmakowanego koloru i dopracowanych szczegółów.
Przyglądam się im z ogromną przyjemnością i widzę:

- Turkusową lagunę z górującą nad nią niesamowitą twierdzą i wspaniałą konstelacją nocnych ryb na ciemnym nieboskłonie.
- Latające miasto unoszone przez ogromne balony i machino-turbiny.
- Skalny pejzaż, miasto wydrążone w wodnych skałach ozdobionych amonitami z zielonymi słonecznymi łąkami.
- Gotycką filigranową twierdzę odbijającą się w tafli wody pełnej morskich mieszkańców: wielorybów i przeróżnych rekinów.
- Morskie błękitne walenie fruwające po niebie z magicznymi miastami na grzbietach.

Fantastycznych, cieszących oko obrazów i zaskakujących przedstawień można znaleźć w tej książce naprawdę wiele, są tu smoki i węże i wiele innych niesamowitych stworzeń. Pod względem malarskim publikacja jest absolutnie wyjątkową pozycją. Pod względem wyobraźni autorskiej również. Niestety szczerze przyznam, że nie udało mi się bez wysiłku i samodyscypliny dobrnąć do ostatniej kropki tekstu. Wielka szkoda… Wydawco! Utrudnił mi to układ typograficzny, tekst komponowany ciasno, z wąską interlinią, bez marginesów. Taki układ szybko męczy oczy i zniechęca do czytania. Szkoda, bo książka ma wielki potencjał, opowieści są fantastyczne, a obrazo-ilustracje z najwyższej półki.

piątek, 11 maja 2018

Bałwan w lodówce

W Kulturze Liberalnej nr. 475 ukazała się  moja recenzja książki "Bałwan w lodówce"


































„Trzeba się uważnie przyglądać obrazom, rzeźbom i fotografiom, wtedy można w nich odkryć dużo ciekawych historii”.

Kiedyś Mała Ja przyglądała się obrazom wiszącym na ścianach. Były tam żółte słoneczniki w wazonie z napisem Vincent, był Napoleon na skaczącym koniu, ładna pani karmiąca małego psa, rzeka płynąca pośród jesiennych brzózek, stary siwy zmartwiony pan w niebieskim sweterku, podwórko z bawiącymi się dziećmi, duży dom z wielkim tarasem. Mała Ja wyobrażała sobie, w co bawią się dzieci na tej fantastycznie ukwieconej łące: w chowanego czy w berka? Czy mieszkają w tym wspaniałym domu z tarasem i kamienną balustradą na drugim obrazie? Czy ich dziadek to pan w niebieskim sweterku? I czy zawsze jest taki smutny? Czy ich tata ma na imię Vincent, a słoneczniki w wazonie nigdy nie więdną? Mała Ja patrzyła i wymyślała historie, i nigdy się nie nudziła. Obrazów przybywało, a wraz z nimi nowe opowieści. To był czas, kiedy wujek Małej Ja intensywnie przygotowywał się do egzaminów wstępnych na Akademię Sztuk Pięknych i kopiował wszystko, co mógł przerysować i przemalować z marnych reprodukcji w starych albumach. Mała Ja uwielbiała jego pokojo-pracownię, stawała na palcach, nos ledwo opierała na stole i wdychała zapach oleju i terpentyny. Mała Ja wgapiała się w ścianę oblepioną świeżutko śmierdząco-pachnącymi werniksem kolorowymi płótnami. Mała Ja dorosła, sama malowała, odwiedzała galerie rozsiane po świecie i odnajdywała w nich swoje historie z dzieciństwa, ale już w oryginale.

Jak wiele szczęścia mają dzieci urodzone w rodzinach artystycznych, gdzie sztuka to najzwyklejsza normalność towarzysząca codziennemu życiu! Wzrastając w takiej atmosferze, wiele rzeczy wiedzą same z siebie, w odróżnieniu od rówieśników, którzy (jeśli będą mieć szczęście) dopiero się tego nauczą. Uświadomiłam to sobie w momencie, kiedy nauczycielka wuefu zadała moim dzieciom pytanie, czy ich matka-artystka potrafi ugotować obiad i co one właściwie jedzą. Poczułam się, jakbyśmy byli z innej planety, ale prawda jest taka, że ta pani nic nie wiedziała, a sztuka dla niej to jakaś najodleglejsza obcość. Tak, owszem, potrafię ugotować na przykład zupę ogórkową, tak jak mama dwójki dzieci, bohaterów książki „Bałwan w lodówce”. Matylda i Bartek mają w sumie dwanaście lat i wiedzą, że świat można czasami oglądać do góry nogami i namalować w ten sposób obraz. I że to wcale nie pomyłka. Bo czyż sami nie stają na głowie, a świat nie wygląda wtedy inaczej? „A czy wy nie stajecie czasem na głowie? Myślę, że jest mnóstwo powodów, dla których robi się różne rzeczy do góry nogami. Do góry nogami, czyli na odwrót. Artyści szczególnie się tym interesują”.
Tak właśnie jest. Artyści robią czasami coś na odwrót – po to, żeby zaprotestować albo żeby ukazać coś w innym świetle. By inni zaczęli się zastanawiać nad tym, że na przykład trzeba coś naprawić. Artyści pomagają widzieć i wiedzieć więcej, przełamują tabu, zmuszają do myślenia.

Matylda i Bartek to dzieci wychowywane wśród obrazów i eksponatów, ponieważ ich tata pracuje w galerii. „Dzięki temu, że tata pracuje w galerii, rodzice mają dużo znajomych artystów. Niektórzy z nich mają dzieci, z którymi się bawimy. Rysujemy razem albo ganiamy się po galerii, bo jest w niej mnóstwo miejsca”. Życie artystów i ich dzieci jest w zasadzie zupełnie normalne, a zajmowanie się sztuką to ich zawód. Jeśli Ty, Drogi Rodzicu, który właśnie czytasz tę recenzję, tego nie wiesz, to właśnie się dowiedziałeś, a jeśli twierdzisz (jak wielu innych), że nie znasz się na sztuce i nie wypowiadasz się na ten temat (bo nie wiesz, co powiedzieć), to proponuję kupić książkę „Bałwan w lodówce”, żeby nieco oswoić się z tematem, zrozumieć i dokształcić. Pomogą Ci w tym Matylda i Bartek. Dzięki nim dowiesz się, kto zasłynął z malowania obrazów do góry nogami, i że jest to niemiecki artysta „malujący szybko i z wielką energią, a oprócz pędzli używa własnych palców”, że „ malowanie to dla niego czynność pełna emocji, a te emocje są nawet ważniejsze od tematów, które maluje”.

Książka napisana przez Łukasza Gorczycę – współtwórcę galerii Raster, obecnie jednej z najważniejszych prywatnych instytucji kultury w Polsce – jest ciepła, zabawna i przystępna. Czytelnik dowie się z niej, dlaczego artystki i artyści oprócz malowania obrazów, rzeźbienia i fotografowania mają tak zaskakujące pomysły, jak na przykład: robienie fikołków w pociągu, przejażdżki złotym autobusem, budowanie domków z koców i krzeseł czy trzymanie w lodówce wielkiego śniegowego bałwana!
„– Czy to prawdziwy bałwan? Ze śniegu? – zapytał Bartek.
– Tak, to mój bałwan – odpowiedział Oskar. – Trzymam go tu, bo latem jest mu za gorąco, więc roztopiłby się, gdyby siedział teraz w pokoju.
– Czy możemy go dotknąć? – zapytał Bartek w tym samym momencie, w którym i ja o tym pomyślałam.
– Możecie, ale delikatnie, bo teraz śpi.
– Dlaczego śpi?
– Bo bałwany latem śpią – odpowiedział Oskar”.
Dlaczego nie przedłużyć życia zimowemu bałwanowi, tak jak zadbał o to artysta-performer Oskar Dawicki? „Performer to taki artysta, który na żywo przed widzami robi różne wymyślane przez siebie rzeczy. (…) Oskar (…) chętnie się chowa, a nawet znika. (…) Raz zakradł się nocą do sadu i nadgryzł wszystkie jabłka z jednego drzewa, (…) zorganizował też loterię, w której nie można nic wygrać, bo każdy los jest przegrany. Oskar uważa, że trudniej i mądrzej jest nic nie robić, niż zrobić za dużo. A najważniejsze według niego to umieć ładnie przepraszać”.

O takich i innych ciekawych ideach jest ta książka. To swego rodzaju przewodnik oswajający słowo „artysta-performer”. Dzięki niemu można poznać takich współczesnych twórców, jak: Georg Baselitz, który maluje obrazy do góry nogami; Paweł Althamer, który „założył na swoim osiedlu park z rzeźbami, a nawet rajski ogród”; Joanna Piotrowska, która „fotografuje, żeby pokazać, że nawet dorośli się boją albo wstydzą”; Oskar Dawicki, który twierdzi, że trzeba „umieć pięknie przepraszać”; Klara Liden, która ze zużytych rzeczy „tworzy swoje własne, dzikie miasto”; Władysław Hasior – rzeźbiarz, który wystawy „urządzał nie tylko w galeriach, ale i na łąkach”; Marina Abramowić i Ulay, którzy „do swoich artystycznych działań używali własnych ciał”; Aneta Grzeszykowska, która „szyje duże wełniane lalki, które wyglądają jak najprawdziwsze małe dziewczynki”; Roman Opałka, który „malował obrazy liczone”; Edward Krasiński, który „lubił zaznaczać swoją obecność za pomocą cienkiej, niebieskiej taśmy samoprzylepnej”; Julita Wójcik, która „często udaje, że nie jest artystką. W galeriach i muzeach wykonuje zwyczajne, domowe czynności: obiera ziemniaki lub robi na drutach”.
Po książkę może sięgnąć bez obaw każdy przeciętny dorosły człowiek, który na co dzień niewiele ma ze sztuką wspólnego, a chce zorientować się, co się w niej obecnie dzieje i przeżyć ze swoim dzieckiem wspaniałą artystyczną przygodę.

Polecam! Bardzo ciekawa lektura.
Mama, czasem artystka, która umie ugotować zupę ogórkową na odwrót, do góry nogami.